Inflacyjne użycie określenia nazizm wypatroszyło je i sprzeniewierzyło – teraz przerodziło się w puste sformułowanie.
Dziś nikt nie nazwał cię „nazistą” i cieszysz się z tego? 
Mylisz się: termin ten był obelgą. 
Dziś to nieistotne, dziś wręcz nagroda. 
W każdym razie jesteś w tak dobrym towarzystwie jak „prawicowe sprzysiężenie”, „teoretyk spiskowy” itp., a masz tak niesympatycznych przeciwników, że nie musisz się tym martwić. 
Jeśli „każdy” – przynajmniej każdy z odrobiną kręgosłupa moralnego w sprawie Corony – jest „nazistą”, - to prawdopodobnie określenie  nazista nie jest już niczym  złym. 
Nie jesteś odpowiedzialny za całkowitą dewaluację, a nawet trywializację tego terminu, - czego słusznie obawia się doświadczenie historyczne; to są ci, którzy zaorali  go na śmierć, aby ochłodzić swoje serca przed dysydentami.
 
Któregoś dnia na Twitterze moje głupie poczucie sprawiedliwości, mój demokratyczny romans stanął na drodze. 
Jak poradzić sobie z Kenem Jebsenem, jak mu nałożyć kaganiec, jak zablokować mu przed nosem ważne filary wolności dziennikarskich, a tym samym zakazać mu wykonywania zawodu, jak zmusić go do monitorowania przez służby bezpieczeństwa i wreszcie zhakować jego platformę: 
mogę to zrobić dobrze, po prostu nie mogę znaleźć wszystkiego. 
I to niezależnie od tego, co w zasadzie myślisz o swojej pracy.
 
Zamieściłem go na Twitterze w nieco skróconej  formie -  w niedzielę dwa tygodnie temu.
Potem doświadczyłem wylewu pomyj. 
Niemal każdy, kto nie mógł zrozumieć mojego oburzenia, uważał, że taka procedura przeciwko Jebsenowi jest słuszna.
Prawie wszystkie te osoby zaliczały mnie do prawicowców, przynajmniej do prawicowców. 
Czego innego nie można było oczekiwać od nazistów, napisano tam. 
Nie zdawałem sobie sprawy, że naziści kierują się uczciwym, konstytucyjnym, liberalnym impulsem, tak - jak intencją mojej krytyki stosunków z Kenem Jebsenem.
Ale czy  w takim razie nie jesteśmy wszyscy trochę nazistami?
 
Co to oznacza, nazista?
 
Zgodnie z interpretacją owych „krytyków”, naziści musieli być ludźmi, którzy potępiali nadużywanie podstawowych wartości demokratycznych. 
Jeśli tak miało być – a stwierdzam, że nie wierzę, by historyczni naziści zachowywali się w ten sposób – to oczywiście jestem jednym z nich. 
Zdecydowanie.
Wydaje się, że to społeczeństwo straciło kontakt z tym słowem. 
Oczywiście było  już kilka razy niewłaściwie używane. 
Na przykład, jeśli nazwałeś zgorzkniałego staruszka po drugiej stronie ulicy nazistą, ponieważ zawsze przeklinał Turków, to każdy by to zrozumiał. 
W każdym razie było to błędne, bo ten człowiek był ksenofobem, a może nawet rasistą, - w pewnych okolicznościach reakcjonistą – a na pewno dupkiem. 
Ale nie był nazistą. 
Słowo to ma wymiar historyczny. 
Z biegiem czasu stosowano je również do ludzi, którzy mieli „rację”.
 
Praktyka została przejęta z amerykańskiego języka potocznego. 
Głośny, dowódca dość wcześnie został wyśmiany jako nazista. 
Oczywiście ten nonszalancki żargon  był bez sensu.
W latach 90. niemiecka telewizja wyemitowała również odcinek sitcomu „Seinfeld”, który został nazwany „Zupa nazistowska”. 
Szef kuchni o wyglądzie Meksykanina w jadłodajni, który szorstko traktował swoich klientów, - z pewnością nie był miłym facetem. 
Ale prawdopodobnie nie zaaprobowałby Holokaustu ani programów eugenicznych.
 
Dziś dużo mniej się targuje o taką zniewagę. 
Nie musisz nawet być niegrzeczny, żeby to zrobić.
 
A jeśli dzisiaj nazywasz się nazistą, nie oznacza to już tak symbolicznie czy symbolicznie, jak w przypadku tej zupy nazistowskiej. 
Tak naprawdę to ma dziś inne znaczenie. Całkiem konkretnie. 
Jakbyś był oficjalnym następcą III Rzeszy, czerwona linia, która prowadzi bezpośrednio do 1945 roku.
Ci, którzy stają po stronie kogoś takiego jak Jebsen, którzy nazywają swoje ciastka „Afryką”, - jak firma Bahlsen, lub którzy nie zmieniają się odpowiednio, rzucają wyzwanie nazistom.
 
Historycznie zapomniany antyfaszyzm
 
Nazistowscy rozmówcy uważają, że w takich momentach są szczególnie antyfaszystowscy,  ponieważ pilnie wytykają palcami wszystko, co uważają za złe na tym świecie. 
Fakt, że zajmują się faktyczną spuścizną tamtych lat stosunkowo luźno, czynią ich śmiesznymi, umniejszają, a nawet infantylizują swoje działania, - czego nawet nie zauważają.
Więc jeśli ktoś, kto upiera się, że herbatnik powinien nadal nazywać się „Afryką”, jest tak samo "nazistą", - jak facet z przeszłości, który uważał selekcję rasową ludzi za słuszną, ludobójstwo za legalne, a wojnę  za uzasadniony środek w darwinowskiej  walce narodów.
Wtedy w percepcji jest coś szalonego, bo mało kto z tych, którzy są dziś skonfrontowani z zarzutem bycia nazistą, kultywuje wartości, które historyczny nazista kultywował.
 
Ostatecznie celem współczesnych "nazistowskich"  rozmówców jest rozpoznanie  czerwonej linii we współczesnych zjawiskach polityczno-społecznych. 
Należy podkreślić że tam, gdzie są ciągłości, gdzie przeniknęły wspomnienia, gdzie wciąż prześwituje nazistowska spuścizna. 
Na szczęście naprawdę wielkie zbrodnie przeciwko ludzkości zniknęły, więc trzeba interpretować fakty marginalne i plątać się bezlitośnie.
 
Ta animacja prowadzi również do tego, że łatwo popaść w paranoję, - bo nagle wszędzie widzisz brązowe koszule, - gdzie wartości, które sam zakwalifikowałeś jako słuszne, nie przeważają jednoznacznie. 
Logiczną konsekwencją tego jest to, że kiedy w końcu wszyscy są nazistami, nikt już nie jest nazistą.
 
Podstawowe  słowo, które powinno kogoś nie tylko klasyfikować, ale także obrażać i piętnować, traci swoją siłę werbalną. 
Kurczy się do kiepskiej cechy, którą akceptujesz, z której w końcu się wyśmiewasz.
 
Nazistowska duma: nieumyślnie w nowym znaczeniu tego słowa
 
Tak się teraz czuję. 
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wielokrotnie doświadczałem tego oczernienia. 
Czasami dlatego, że broniłem Jebsena przed  Państwem -  lub włamaniem na jego stronę internetową. 
Czasami dlatego, że argumentowałem coś przeciwko resetowi, który  w końcu nie dąży do harmonijnego współistnienia, ale raczej prowokuje podział społeczeństwa. 
W pewnym momencie nie przejmowałem się tym słowem. 
Było  używane tak inflacyjnie, że można się do tego przyzwyczaić. 
Nie jestem nazistą, nie mogę zebrać tyle nienawiści. 
Ale teraz myślę sobie, że jeśli mam przetrwać jeden dzień bez przydzielenia mi tego słowa, to nie opublikowałem  nic na temat mojej pensji i jestem z tego powodu prawie rozczarowany.
 
Wydaje mi się, że jest wielu, którzy lubią być myleni z nazistami. 
Oni też tylko wzruszają ramionami i nie odpowiadają na to w wyniszczającej formie. 
Co teraz  należy przedstawić? 
Ci, którzy zbyt intensywnie walczą z oskarżeniami, - stają się jeszcze bardziej podejrzliwi w oczach nazistowskich oszczerców. 
Człowiek staje się zniechęcony, akceptuje to i  nie dostrzega już w tym słowie czegoś uwłaczającego:
Jeśli ostatecznie nie liczy się treść, za którą się bronisz, to nie ma znaczenia, jak sobie z takim tytułem poradzisz.
Niektórzy koledzy, blogerzy i publicyści, -  których należy zaliczyć do postępowych,  teraz nawet otwarcie z tym  flirtują. 
„Jako naziście  wolno mi to robić” – mówią kpiąco. 
Pozostali "biorą len i dają małpi cukier". 
Mało kto tam stoi i apeluje o ostrożność, w sprawie niemieckiej historię i związanych z nią problemów.
Jak chcieć zachować powagę? 
Słowo zaczęło żyć własnym życiem, nie ma już żadnego związku z tym, co wydarzyło się przed 1945 rokiem.
 
Dużo mówimy o dziedzictwie tamtych lat w tym społeczeństwie, zwłaszcza w sprawie odpowiedzialności, jaką ponosi każda osoba - w tych szerokościach geograficznych. 
Przestępcy, którzy wszędzie widzą  nazistę, już dawno porzucili jakiekolwiek poczucie odpowiedzialności. 
A my, którzy  jako fałszywi naziści musimy jakoś przejść przez życie codzienne – bo tylko z tego kpimy. 
Wydaje się, że uczciwa  kultura pamięci jest w trakcie zanikania. 
Niezależnie od tego, czy powinno to być dobre, czy złe, mógłbym teraz krótko usprawiedliwić, ale dążę do tego, aby znaleźć się z powrotem w prawym rogu (sceny politycznej).
Nie mam dziś na to czasu..
 
Roberto J. De Lapuente , urodzony w 1978 roku, jest z wykształcenia mechanikiem przemysłowym i przez osiem lat prowadził bloga 
ad sinistram . Od 2017 roku jest współredaktorem bloga 
neulandrebellen . W 2012 roku został felietonistą 
Neues Deutschland, a od 2018 regularnie pisze dla 
Macroscope . De Lapuente ma córkę i mieszka ze swoim partnerem we Frankfurcie nad Menem. W marcu 2018 roku ukazała się jego książka „ Prawica wygrywa, bo lewica zawodzi 
 
Źródło:
https://www.rubikon.news/artikel/nazis-wie-wir