ZAPRASZA.net POLSKA ZAPRASZA KRAKÓW ZAPRASZA TV ZAPRASZA ART ZAPRASZA
Dodaj artykuł  

KIM JESTEŚMY ARTYKUŁY COVID-19 CIEKAWE LINKI 2002-2009 NASZ PATRONAT DZIŚ W KRAKOWIE DZIŚ W POLSCE

Ciekawe strony

Finansowany przez Google zespół „sprawdzający fakty” wydaje się być garstką fikcyjnych Hindusów w zubożałym miasteczku niedaleko Bangladeszu 
 
Astrid Stuckelberger, sygnalistka WHO - wywiad 'Planet Lockdown' 
 
"Służę ludziom, nie instytucjom" 
Główny komisarz policji w Dortmund w przemówieniu do narodu niemieckiego…
I do POLICJI !!

 
"Quo Vadis Polonia?" Lech Makowiecki  
 
Czy Policjanci będą zwracać za bezprawne mandaty? 
Zarówno mandaty, jak i wnioski o ukaranie karą finansową do sanepidu, które wystawiali poszczególni policjanci w czasie epidemii, okazują się być nie tylko bezprawne, ale i naruszające konstytucję.  
Uzasadnienie haniebnego wyroku Izby Lekarskiej przeciwko dr Zbigniewowi Martyce 
Przestępcy z Izby Lekarskiej pozostawili dowody na przyszły proces przeciwko nim 
Mój dom, mój świat ...  
BOŻENA MAKOWIECKA - MÓJ DOM, MÓJ ŚWIAT...
Tytułowa piosenka z płyty "Mój dom, mój świat" powstała tuż po obaleniu rządu Olszewskiego.
O ile refren podobał się wszystkim, o tyle zwrotki - niekoniecznie... Stąd opóźniona o prawie 20 lat premiera teledysku ... 
Mikroskopijne, zaawansowane technologicznie metalowe przedmioty widoczne w szczepieniach COVID 
Dr Zandre Botha stwierdziła również ekstremalne uszkodzenia krwinek czerwonych u wszystkich badanych przez nią pacjentów po szczepieniu COVID. 
Charlie Sheen & Alex Jones on 9/11 
Znany aktor Hollywood aktor zebrał się na odwagę powiedzenia tego co myśli o 11 września 2001 roku 
Kalisz w obronie Olszanskiego i Osadowskiego 
 
Lockdown w Anglii 
Była kochanka Borisa Johnsona ujawnia - z kim Premier GB konsultował wprowadzenie stanu wyjątkowego pod pretekstem fikcyjnej pandemii
 

 
Here's Why You Should Skip the Covid Vaccine 
“The world has bet the farm on vaccines as the solution to the pandemic, but the trials are not focused on answering the questions many might assume they are.” 
Zakrzyczana prawda 
Mamy 2010 rok a zbrodniarze którzy doprowadzili do wielu wojen i kryzysu światowego w w dalszym ciągu - z tupetem - niczym Josef Goebbels kłamią w oczy w kwestii sytuacji gospodarczej świata i Stanów Zjednoczonych
 
wRealu24 
Niezależna Telewizja Marcina Roli 
Wielkie pytania o 9/11 
Strona poświęcona analizie wydarzeń z 11 września 2001 
Imperium KLAUSA SCHWABA i jego marionetki. DAVOS 2022. 
 
Debata ws. pandemii COVID-19! 
Sytuacja w Polsce i na świecie! Klimczewski, Socha, Giorganni!  
Żadna ze 137. instytucji naukowych badających kowida - nie wyizolowała, w czystej postaci SARS-COV-2. NIGDY! 
 
We Włoszech nadal zabija się ludzi respiratorami i propofolem… 
Od tych morderstw pod respiratorami rozpoczęto pseudo-pandemię  
Ameryka: Od Wolności do faszyzmu 
Amerykanie zaczynają rozumieć - co się dzieje z ich krajem. O tym mówi film pod wskazanym linkiem. 
więcej ->

 
 

Nazywam sie ARGUMENT

NAZYWAM SIę ARGUMENT PRZECZYTAJ POMYśL WYCIąGNIJ WNIOSKI

Od długiego czasu przyglądam się dyskusji na temat przeszłości naszego narodowego symbolu, Lecha Wałęsy. Coraz częściej pojawiające się oskarżenia o jego kontakty ze służbami bezpieczeństwa, a co za tym idzie coraz większe wątpliwości co do prawdziwości jego kombatanckiego życiorysu, spowodowały zmianę stanowiska jego najzagorzalszych obrońców. Obawiając się przebudzenia z przysłowiową `ręką w nocniku', zwolennicy wodza rozwijają intensywnie opinie, że jeżeli nawet coś tam w młodości przeskrobał, to jego pó?niejsze działania mają niejako niwelować te drobne skazy w życiorysie. Ku mojemu zdziwieniu ten sposób myślenia staje się wspólny dla ludzi, którzy poza tym, często nie mają raczej wiele wspólnego ze sobą.

Przekonanie o nietykalności symbolu, czyli Wałęsy jest, zaskakująco rozpowszechnione. Trafiłem niedawno na wypowied? senatora Piesiewicza, który stwierdził: .. .nawet jeśli Wałęsa podpisał jakieś dokumenty w latach 70 i nawet jeśli wziął jakieś pieniądze, to jego pó?niejsze zasługi w pełni zmazały ten grzech. Przyznam, że nie obchodzi mnie, czy Wałęsa podpisał jakikolwiek kawałek papieru. Obchodzi mnie za to bardzo, czy wziął jakieś pieniądze. A to z tego prostego powodu, że z podpisania papieru nie wynika żadna konkretna szkoda, natomiast wiemy wszyscy, że bezpieka nie miała zwyczaju rozdawania pieniędzy za nic.

Jeśli chodzi o jego oczyszczające zasługi, to tu właśnie jest `pies pogrzebany'. O to właśnie toczy się cały spór. Każdy ma prawo do swej opinii. Aby jednak miała ona jakąś wartość, musi się brać ze znajomości faktów, a nie, jak to często bywa, bazować na oklepanych sloganach. Niezwykle popularne stało się dzisiaj przekonanie, że wypowiadanie opinii na temat przeszłości Wałęsy powinno być w jakiś szczególny sposób wyważone, gdyż dotyczy symbolu. I ta teoria bazuje na tym samym założeniu, że jego nic nieznaczące, drobne przewinienia młodości zostały zmazane przez niezwykłe, pó?niejsze zasługi. Przede wszystkim te tak zwane drobne przewinienia jak dotąd nie zostały przez nikogo, a szczególnie samego zainteresowanego, nazwane po imieniu. Ponadto wracamy znów do sprawy widzenia tego, co wódz miał pó?niej dokonać. Zajmę się tym w dalszej części. Jeśli chodzi o wyważanie sądów o innych, to wydaje mi się zrozumiałe, że w każdej sytuacji kiedy wypowiadamy opinie o kimś, powinny one być dobrze przemyślane. Nie znaczy to jednak, że muszą one być pozytywne. I tak, jak oczywiste jest, że opinie nasze powinny być wyważone, tak powodem ich łagodzenia nie może być fakt, że dotyczą one symbolu.

Jeżeli chcieliśmy tworzyć w Polsce kastę nietykalnych i nie podlegających krytyce symboli, to bieganie z ulotkami było zupełnie zbyteczne. Należało zostawić komunistów w spokoju. W końcu, dla kogo może stanowić jakąkolwiek różnicę, czy wyniesiony ponad prawdę symbol nazywa się Albin Siwak czy Lech Wałęsa.Wielu ludzi dawnej opozycji od lat próbuje opowiadać niepopularne prawdy o wodzu. Dla wielu są one jednak trudne do przyjęcia, gdyż burzą zbudowaną juz dawno legendę. Niektórzy przyzwyczaili się do miłego uczucia głaskanego nią naszego narodowego ego.

Problem w tym, że legendę zbudowano na kruchym fundamencie kłamstwa. Czas niszczy fundament i legenda ma kłopot z utrzymaniem swej pozycji. Możemy w swym zaślepieniu podpierać ten walący się pomnik coraz większą ilością kłamstw albo po prostu spojrzeć na legendę obiektywnie i nadać jej właściwy wymiar. Solidarność to nie Wałęsa, lecz dziesięć milionów Kowalskich i choć wódz od początku stawiał znak równości pomiędzy swoją osobą a tym wszystkim co udało nam się osiągnąć, to jednak on sam kojarzy mi się nie tyle z robotniczą wersja Ghandiego, ile z cwaniackim przykładem Nikodema Dyzmy.

Wracając do sprawy tak chętnie ostatnio przywoływanych zasług wodza, które mają wymazywać jego `drobne potknięcia', postanowiłem i ja zabrać głos. Opisanie wszystkiego co przyszło mi zaobserwować w bezpośredniej bliskości z naszym wielkim rewolucjonistą, wymagałoby napisania poważnych rozmiarów książki. Wybrałem więc jako przykłady wydarzenia, które ukazują prawdziwe, jakże typowe oblicza wodza. Muszę zacząć od pewnego zastrzeżenia. Otóż nieprzejednani obrońcy Wałęsy mają w zwyczaju używanie argumentu, że wszelka krytyka jego osoby pochodzi od niedocenionych byłych działaczy opozycji, których pozostawiono na uboczu, z dala od oklasków i dyplomów. Żałosny to argument. Niemniej jednak wyjaśnię od razu, że chociaż jestem jednym z tych, którzy mieli okazję przejść całą drogę od WZZ-tów przez strajk, Solidarność, aż do podziemia stanu wojennego, to nie czuję się ani niedoceniony ani odsunięty Nigdy nie miałem żadnych politycznych aspiracji. Jestem zadowolony z życia, ciesząc się zarówno dniem dzisiejszym jak i wspomnieniami dni, które minęły Szczególnie wspomnieniami tamtych jakże ciekawych i intensywnych przeżyć.

Mój mocno alergiczny stosunek do osoby Wałęsy nie wynika więc ze zgorzknienia czy rozżalenia, lecz zwyczajnie z doświadczenia, które przyszło mi z nim mieć. Nie pamiętam dziś dokładnie, kiedy pierwszy raz spotkałem Wałęsę. Jeśli się nie mylę, natknąłem się na niego na jednym z licznych WZZ-towskich spotkań w mieszkaniu pani Anny Walentynowicz. Wbrew temu, co się dziś popularnie sądzi, spotkanie Wałęsy w tamtym czasie nie stanowiło wydarzenia godnego specjalnego zapamiętania. Był postacią zupełnie bezbarwną i nieciekawą. Nie miał specjalnie sprecyzowanych poglądów, które mogłyby stanowić podstawę dla chociażby średnio interesującej rozmowy. Był częścią naszej niewielkiej grupy kolporterów i drukarzy WZZ-tów.

To, co dawało się łatwo zauważyć nawet niezbyt uważnemu obserwatorowi, to wyra?ny dystans między nim samym a resztą tych, których określam drugim szeregiem związków. Pozycja Wałęsy w grupie była dość dziwna. Cieszył się on dużo większym poparciem liderów niż kolegów obok siebie. Przyczyna tego stanu rzeczy była bardzo konkretna. Wolne Związki kierowały swą działalność do środowiska robotniczego zakładów pracy Trójmiasta. Tymczasem ani jeden robotnik nie firmował wówczas tej grupy. W pewnym momencie postanowiono tę sytuację zmienić dopisując do składu komitetu założycielskiego między innymi nazwisko Wałęsy. W tym samym czasie dopisano również nazwisko Janka Karandzieja. Różnica między tymi dwoma polegała na tym, że Karandziej nigdy nie używał tego faktu dla upiększenia swego opozycyjnego życiorysu. Ani jeden, ani drugi nie miał z założeniem WZZ Wybrzeża nic wspólnego.

Wałęsa był dla liderów WZZ-tów wymarzonym jak im się wówczas wydawało symbolem na związkowy plakat reklamowy. Był robotnikiem, członkiem opozycyjnej grupy, wielodzietny i, co było bardzo istotne, wyrzucony ze Stoczni Gdańskiej. I chociaż byli inni dużo bardziej aktywni, nawet tacy, którzy w stoczni zatrudniali się tylko po to, by prowadzić tam swą działalność, to jednak Wałęsa miał wszystkie te potrzebne cechy w jednym worku. To czyniło go przydatnym nawet jeżeli jego działalność nie wychodziła daleko poza fakt samego bycia.

Dystans pomiędzy Wałęsą a resztą brał się z powoli, ale stale rosnącego braku zaufania. Ta postawa znacznej części grupy była z kolei naturalną reakcją na jego dziwne zachowania w wielu istotnych sytuacjach. Przyszły wódz nie należał do najaktywniejszych w grupie. Nie wykazywał nadmiernego zainteresowania większością akcji ulotkowych. Jego udział w akcjach obrony innych związkowych kolegów był również mocno ograniczony Nie może więc dziwić, że w swoich życiorysach koncentruje się głównie na opowieściach o organizowaniu obchodów kolejnych rocznic grudnia 1970. Przez całe lata ta część jego działalności stanowiła centralny punkt jego opowiadań. To zaś stanowi nieprawdopodobną ironię samą w sobie. Najlepiej świadczy o tym zdarzenie, które zamieniło wyczuwalny wcześniej dystans pomiędzy Wałęsa a większą częścią kolporterów w poważny kryzys w tych stosunkach.

Po jednym ze spotkań w mieszkaniu Joanny i Andrzeja Gwiazdów, Wałęsa poruszył temat grudnia 1970. Wyznał niespodziewanie, że podczas zatrzymania przez służbę bezpieczeństwa krótko po tragicznych wypadkach, rozpoznawał pokazywanych mu na zdjęciach i filmach stoczniowych kolegów. To wyznanie było szokiem nawet dla tych, którzy już wcześniej odnosili się do niego z pewna rezerwą.

Zapytany dlaczego to robił, odpowiedział, że kiedy go przesłuchiwano, jeden z esbeków podprowadził go do okna wychodzącego na dziedziniec budynku bezpieki. Miały się tam znajdować ogromne ilości ludzi i sprzętu do tłumienia ulicznych manifestacji. Wałęsa powiedział, że zrobiło to na nim tak wielkie wrażenie, iż doszedł do wniosku, że dalszy opór nie ma żadnego sensu. Całe to wyznanie zostało zarejestrowane na taśmie magnetofonowej i spowodowało niezwykle zamieszanie w grupie. Ci, którzy tego wyznania nie słyszeli, domagali się wyjaśnień. Taśma była tematem rozmów jeszcze kilka miesięcy po całym wydarzeniu.

Zasadą w Wolnych Związkach było proste, lecz słuszne założenie, że każdy z nas może znale?ć się w sytuacji, w której aby wydostać się z chwilowych opresji będzie zmuszony podpisać taki czy inny kawałek papieru. Zakładano jednak, że dla bezpieczeństwa innych, osoba, która znajdzie się w takiej sytuacji powiadomi o takim wydarzeniu kolegów z grupy. Problem w wypadku Wałęsy polegał na tym, że nie chodziło o podpisanie jakiegoś dokumentu lecz o przypisywanie nazwisk do twarzy ludzi poszukiwanych przez bezpiekę. Z tej decyzji wynikały bardzo konkretne, często niezwykle surowe konsekwencje dla tych, których nazwiska otrzymała za jego sprawą służba bezpieczeństwa.

Nie może więc dziwić, że pytany przez ostatnie lata o współpracę z bezpieką Wałęsa koncentruje się na opowiadaniu o podpisaniu jakiegoś mało ważnego papieru. Swoją drogą nie było to jedyne wyznanie wodza dotyczące tej właśnie sytuacji. Liderzy grupy przekonywali, że jeśli Wałęsa sam postanowił o tym opowiedzieć, zapewniając przy tym, że było to działanie krótkie i dawno już zakończone, to należy o tym zapomnieć, spoglądając na naszego kolegę przez pryzmat jego działania w pó?niejszym okresie. Jakże aktualnie dziś brzmiący argument. Z tą tylko różnicą, że wówczas nieznaliśmy jeszcze pó?niejszych zasług przyszłego wodza. Reszta grupy nie miała wobec tego założenia specjalnych zastrzeżeń pod warunkiem, że sam zainteresowany wyjaśni szczegóły wobec całej grupy. Tego Wałęsa nigdy nie zrobił, zostawiając wiele pytań bez odpowiedzi. To z kolei pozostawiło odczuwalny niesmak. I chociaż w codziennych kontaktach nie przekładał się na okazywaną niechęć, to jednak powodował, że wspomniany dystans stale rósł. Za sprawą pó?niejszych poczynań Wałęsy stał się niezwykle wyra?ny podczas przygotowań do strajku i osiągnął rozmiary kryzysu w czasie jego trwania.

Zamieszanie spowodowane jego wyznaniem trwało długo i pogłębiło przepaść dzielącą go od innych. Wyznanie Wałęsy o współpracy z bezpieką w tej właśnie formie i w tym czasie miało jeszcze jeden istotny efekt. Zmieniło nasze spojrzenie na jego zaangażowanie w organizowanie obchodów grudniowych rocznic. Bo jak rozumieć sytuację, w której `bohater' najpierw denuncjuje kolegów, a potem dzielnie organizuje obchody kolejnych rocznic ich aresztowań?

Cała sprawa z czasem straciła na ważności pod wpływem następujących po niej wydarzeń. Pozostała jednak częścią całego pakietu oceny Wałęsy przez jego opozycyjnych kolegów. I nie powinno to nikogo dziwić. Podobnie jak nie powinno dziwić, że opowiadają o tym Anna Walentynowicz, Krzysztof Wyszkowski, czy Andrzej Gwiazda. Niezależnie od tego, jakie przypisuje im się intencje, to wyznanie Wałęsy jest faktem, a co za tym idzie faktem jest jego w tamtym czasie współpraca z bezpieką. Chyba, że założymy, iż wszyscy, którzy to wyznanie słyszeli, zmówili się powodowani szałem zazdrości i nienawiści. Problem w tym, że jest to całkiem niemała grupa świadków i trzeba by prawdziwego spisku by taką teorię przyjąć za możliwą. Poza tym, sam Wałęsa nigdy jednoznacznie, publicznie temu nie zaprzeczył. Po prostu dlatego, że zaprzeczyć temu nie może. W końcu Wałęsa nie wypadł z próżni.

Był częścią grupy kilkudziesięciu osób o przeróżnych poglądach i politycznych koncepcjach. Jeżeli więc prawie wszyscy oni pamiętają jego postawy niemal identycznie, to powinno to być wystarczającym powodem do potraktowania tych opinii bez niepotrzebnego zacietrzewienia. Przez z górą dwadzieścia lat jedyną odpowied? wodza na stawiane zarzuty i pytania stanowiły wściekłe ataki na tych, którzy odważyli się je stawiać. Kiedy w końcu, w ostatnim okresie, stanął wobec konieczności wypowiedzenia się na temat swoich kontaktów z bezpieką, tak się w swych kłamstwach pogubił, że zaczęły one przypominać brednie człowieka obłąkanego. Składając doniesienie na audycję Radia Maryja, Wałęsa pisał między innymi, że: przeciwnik dążył do tego, by odebrać mu zaufanie i odwrócić od niego przyjaciół i druhów walki. Stwierdził też: Rozpuszczano kłamstwa o rzekomej współpracy, o tym, że nie przeskoczyłem muru, że przywiozła mnie motorówka Marynarki Wojennej, co opowiada A. Walentynowicz...

Przede wszystkim muszę w tym miejscu poddać w wątpliwość poczytalność wodza, bo jeżeli kłamstwa o rzekomej współpracy pochodzą od niego samego i stały się znane za sprawą jego własnego wyznania, to coś tu poważnie nie gra. Poza tym, czy mówiąc o odwracaniu od przyjaciół i druhów walki ma on na myśli tych, których przy wsparciu bezpieki wyrzucał z takim zapałem z Solidarności, którą oni tworzyli, czy może tych, z którymi przed sierpniem 1980 tak dzielnie walczył z komun , a potem wspólnie z bezpieką organizował bojówki, by napaść ich w drukarni własnego Związku? Zaczynam się w tym wszystkim trochę gubić. A może to Wałęsa pogubił się jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat temu decydując, kto jest jego wrogiem, a kto druhem.



Lipiec 1980 przyniósł wiadomości o strajkach w Warszawie i Lublinie. Zakończyły się one jednak szybko podwyżkami płac. Niemal natychmiast dominującym tematem WZZ-towskich spotkań stała się sprawa możliwości wywołania i przeprowadzenia strajku, który dałby większe, trwalsze efekty. Im bardziej zbliżał się termin realizacji tych zamiarów, tym częściej spotykaliśmy się w mniejszych grupach. Rozdzielano role poszczególnym grupom czy nawet osobom. Doskonale zakonspirowana drukarnia Piotra Kapczyńskiego przygotowywała ulotki, które miały być rozprowadzone w porannych kolejkach elektrycznych wiozących do pracy stoczniowców Trójmiasta.

Ulotki zawierały trzy zadania.

Pierwsze domagało się podwyżki płac, bez której nie można było nawet myśleć o strajku.

Drugie mówiło o przywróceniu do pracy w stoczni zwolnionej Anny Walentynowicz. To zadanie miało wywołać u robotników poczucie solidarności.

Wreszcie zadanie upamiętnienia ofiar Grudnia 1970.

Drugi punkt nieprzypadkowo nie zawierał nazwiska Wałęsy. Przez dwadzieścia pięć lat kronikarze dzielnego wodza rewolucji opowiadają o niemal przyrodzonej, dziejowej misji, jaką Wałęsa miał od tamtej chwili spełniać. Rzecz w tym, że sprawy wyglądały nieco inaczej. Wałęsa jako WZZ-towski robotniczy symbol rewolucjonisty idealnie pasował do umieszczenia jego nazwiska na ulotce, jeśli nie zamiast to przynajmniej obok Anny Walentynowicz. Problem polegał na tym, że on sam się po prostu na to nie zgodził. I nikt nie miałby do niego żalu, gdyby powodem była obawa o ewentualne represje ze strony władz. Nikt nie miał obowiązku być bohaterem, a umieszczenie swego nazwiska na takiej ulotce nie było sprawą banalną. Rzecz jednak w tym, że on odmawiając udziału w przygotowaniach do strajku postanowił przekonywać nas o niesłuszności decyzji o jego podjęciu.

W jednym takim przypadku doszło do poważnej kłótni, kiedy Wałęsa próbował przekonać kilku WZZ-towskich kolegów, że nie powinni brać w tym przedsięwzięciu udziału. W tym momencie usunął się w cień pojawiając się ponownie dopiero w czasie strajku. Faktem jest, że to Anna Walentynowicz figuruje na wspomnianej ulotce, a nie bohaterski Lech Wałęsa. Był on zwolniony z tej samej stoczni i jakoby za taką samą działalność. Dlaczego więc nie figurował na ulotce? Zwyczajnie dlatego, że nie chciał. Nie chciał ani swego nazwiska na ulotce, ani samego strajku. I chociaż trudno było komukolwiek mówić o tym po strajku, to jednak wiedzą o tym wszyscy, którzy byli wówczas w środku tamtych wydarzeń.

Wałęsa, wspominając swoje spó?nienie na strajk w stoczni, w sierpniu 1980 roku stosuje rodzaj przebiegłej kokieterii, gdyż sugeruje, iż był on tam oczekiwany Nie wiem, kto tak niecierpliwie wyglądał wodza skoro, jak już wcześniej wspomniałem, większość jego WZZ-towskich kolegów pogodziła się już dawno z faktem, że musi się obyć bez jego pomocy.

Zresztą nie po raz pierwszy Bogdan Borusewicz, wspominając w jednym z wywiadów swoją rozmowę z Wałęsą na kilka dni przed wybuchem strajku, mówi: ... opowiadamy cały ten scenariusz Wałęsie. Przekonujemy go, że się uda. Jeżeli od kilku tygodni WZZ-towskie spotkania poświęcone były jednemu tylko tematowi, a przygotowania do strajku były już zakończone to dlaczego trzeba było przekonywać do czegokolwiek tego, który miał ten strajk prowadzić? W końcu wszystko, co przez tych kilka tygodni bezpośrednio poprzedzających strajk przygotowano, nie zrobiło się samo. O tym, jak intensywny był to czas, może opowiedzieć więcej niż dwadzieścia osób. Żadnej z nich nie trzeba było do niczego przekonywać. Oni już dawno wiedzieli, jakie odegrają role, gdzie i z kim. I faktem jest niezaprzeczalnym, że nie było wśród nich Wałęsy.

Dziwne więc, że ten, który miał przyjść, by nas wyzwolić od jarzma komunizmu, musiał być przekonywany jeszcze na przysłowiowe `pięć minut przed dwunasta". Wałęsa już dawno pokazał plecy swoim WZZ-towskim kolegom. Żaden z nas ani go do niczego nie przekonywał, ani też na niego nie liczył. Nie wiem, czy Wałęsa próbował przed Bogdanem zachować resztkę tzw. twarzy, czy z sobie tylko znanych powodów zdecydował się w ostatniej chwili pozostać w pobliżu nadchodzących wydarzeń. Nie ma to wielkiego znaczenia, gdyż pó?niejsze działania Wałęsy nie pozostawiają wątpliwości, co do jego intencji. Aby je zauważyć, trzeba jednak uwolnić się na chwilę od wtłaczanego nam konsekwentnie przez dwadzieścia pięć lat obrazu wodza rewolucji, który to przy skromnej, jakby nie było, pomocy Papieża i niejakiego Ronalda Reagana obalił światowy komunizm. A wszystko to własnymi ręcami w przekonaniu nie chcem, a muszem. I tak, w poczuciu obowiązku, kiedy nadszedł czas, dokonał słynnego skoku przez stoczniowy mur, postanawiając niemal natychmiast, że będzie nam o tym przypominał nieprzerwanie przez następne dwadzieścia z górą lat. Skoro jest to jego ulubiony temat, to proponuję na chwilę się przy nim zatrzymać.

Od pamiętnego sierpnia próbuję zrozumieć, jak wytłumaczyć fakt, że zanim `słynny elektryk' dokonał akrobatycznego wyczynu, którego wolę sobie nawet nie wyobrażać, kilku jego kolegów było już w stoczni. I choć wszyscy w dużo lepszej kondycji fizycznej, zrezygnowali oni jednak z tego typu cyrkowych popisów na rzecz mniej ambitnego wejścia przez bramę. Żaden z nas, którzy znale?liśmy się w stoczni przed wodzem, nie był jej pracownikiem. Nikt z nas nie miał jednak żadnych problemów z wejściem na jej teren. Zanim pojawili się stoczniowcy z opaskami, przy bramie była tylko regularna straż stoczniowa. Ten fakt nie stanowił zbyt poważnej przeszkody, a już po tym, kiedy przy bramie znale?li się strajkujący stoczniowcy sprawa stała się nawet łatwiejsza. Wystarczyło wytłumaczyć kogo się reprezentuje i po co przyszło, a dobrze już zorganizowani robotnicy prowadzili do odpowiednich osób. Ja sam przekraczałem bramę dwukrotnie, zanim po raz pierwszy pojawił się tam Wałęsa.

W stoczni był już Andrzej Butkiewicz i, jak się potem okazało, kilka innych osób. Nie pamiętam, kto pierwszy podał informację, że Wałęsa został przywieziony do stoczni motorówką Marynarki Wojennej. Faktem jednak jest, że WZZ-towscy liderzy przepytywali go na ten temat w pierwszych dniach strajku, a więc nie może być mowy o zarzucanej im pó?niej zawiści jako przyczynie tych podejrzeń. Taka wersja wydarzeń pojawiła się niemal natychmiast i była jeszcze długo omawiana w WZZ-towskim środowisku. Osobiście nie mogę tego potwierdzić. Są jednak osoby dysponujące dokładnymi informacjami na ten temat.

Tak czy inaczej Wałęsa znalazł się w stoczni i przyłączył do prowadzących strajk stoczniowców, z których trzej byli częścią Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Pó?niejsze wypadki wydają się ogólnie znane. Wódz wzniósł parę okrzyków i już po chwili był przywódcą strajku. O tym wiedzą chyba wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą, co działo się potem.

Dla tych, którzy mieli już praktykę w opozycji, oczywiste było, że jedną z najważniejszych spraw było zorganizowanie informacji. Nie ulegało wątpliwości, że dyrekcja będzie próbowała dezinformować strajkujących wszelkimi możliwymi środkami, co zresztąstało się pó?niej widoczne, szczególnie w stoczniach Północnej i Remontowej. Postanowiliśmy więc uruchomić jak najszybciej stoczniową drukarnię. Była to zresztą część planu. W tym momencie Wałęsa przypomniał nam, kim naprawdę jest. Nie tylko nie pozwoliłtego zrobić, ale kazał postawić straż, aby do tego nie dopuścić.

Taka decyzja kogoś, kto miał ponoć wyrosnąć na opozycyjnej działalności, nie była pomyłką. Wałęsa bronił tej decyzji tak twardo, że Andrzej Butkiewicz, zwracając się do swoich związkowych kolegów, stwierdził on położy ten strajk. I, jak się okazało, wiedział, co mówi. Andrzej, nie mogąc dojść do porozumienia z wodzem, postanowił nie czekać na dalszy rozwój wypadków i pojechał do Stoczni Gdyńskiej, gdzie Andrzej Kołodziej rozpoczął już w tym czasie strajk. Jedną z pierwszych decyzji, jaką podjęli, było uruchomienie tamtejszej drukarni. Stamtąd przez znaczną część strajku przywożono drukowane materiały do stoczni w Gdańsku, gdzie tamtejsza drukarnia pozostawała zamknięta jeszcze przez dłuższy czas.

Decyzji Wałęsy nie zmieniły nawet informacje o tym, że znaczna część przesyłanych z Gdyni materiałów przechwytywała bezpieka, a jak się pó?niej okazało, kilku kurierów zostało dotkliwie pobitych. W pó?niejszym czasie próbowano nawet przesyłać wydruki drogą wodną. Po krótkim czasie wraz z innymi członkami WZZ-tów Sylwestrem Niezgodą i Kazikiem Żabczyńskim rozpoczęliśmy szkolenie stoczniowców w prymitywnym sposobie wydruku prostych ulotek, stosując metodę ręcznych ludzkich mięśni. Wszystko to przy zamkniętej, dobrze wyposażonej stoczniowej drukarni. Nawet po zakończeniu strajku nie udało nam się otrzymać wyjaśnienia jak potoczą się wydarzenia. Nie sposób było ocenić realne szanse na decyzji Wałęsy. Stało się natomiast jasne, że był to dopiero początek jego wręcz nieprzejednanej wojny przeciwko drukowaniu wszelkiej prasy niezależnej.

Nikt z przygotowujących sierpniowy strajk nie mógł przewidzieć, choćby najmniejszy sukces. Nadzieje dawały doświadczenia lipcowych wydarzeń z Warszawy i Lublina oraz widoczne nastroje społecznego niezadowolenia. Krótkie strajki poprzedz jące Gdański Sierpień pozwalały również przewidzieć pewne sytuacje i tym samym lepiej się do nich przygotować. Przede wszystkim można było przewidzieć ewentualną reakcję dyrekcji stoczni. Nie było wątpliwości, że w razie wybuchu strajku będzie ona dążyć do jak najszybszego załatwienia sprawy przy pomocy większej czy mniejszej podwyżki płac.

Ten temat był przerabiany przez nas tak dokładnie, że nie było w grupie osoby, która nie wiedziałaby jak miały wyglądać ewentualne negocjacje. Czego należało w nich unikać i na co uważać Jeżeli więc przyjąć, że Wałęsa był do roli przywódcy strajku tak starannie przygotowywany, to powinien ten właśnie temat znać lepiej niż inni. Tymczasem wszystko, co się w pierwszych dwóch dniach strajku wydarzyło, było absolutnym zaprzeczeniem tego, o czym przez tyle dni rozmawiano i co wydawało się dla nas wszystkich oczywiste. Osobiście jestem przekonany, że nie był to przypadek.

Wałęsa spieszył się z podjęciem rozmów z dyrekcją chyba bardziej niż ona sama. Jeszcze przed samym wejściem do budynku dyrekcji wódz dostał od nas ostatnie instrukcje. Wszystko na próżno.Wałęsa położył strajk w trzecim dniu postępując całkowicie wbrew wszelkim wcześniejszym uzgodnieniom. Patrząc na jego postawę w okresie bezpośrednio poprzedzającym strajk, nie miałem nigdy wątpliwości, że nie było w tym pomyłki. I nie jestem w tej opinii odosobniony Zresztą zdanie to podzielała większość WZZ-towskiej grupy w swoich ocenach bezpośrednio po zakończeniu strajku. Pewne próby tłumaczenia postawy Wałęsy pojawiły się dopiero kilka lat pó?niej. W mojej opinii bardziej jako zamazywanie prawdy przez wodza niż logiczny argument.

Bogdan Borusewicz, udzielając wywiadu jedenaście lat po tamtych wydarzeniach, tak przedstawiał sprawę upadku strajku: Wałęsie sytuacja wymykała się z rąk, bo taka była. W piętek dyrektor stoczni zarzucił komitetowi strajkowemu, że jest niereprezentatywny, bo złożony z ludzi młodych. Wybrano więc delegatów wydziałowych wielu ludzi dyrekcji. Zaraz dalej dodaje: dyrektor miał przykaż kończyć jak najszybciej i zgodził się na wszystko. Jak więc mówić o presji ciążącej na Wałęsie, jeżeli dyrektor miał takie właśnie wytyczne.

Przypisywana Wałęsie bezradność w tamtej sytuacji zupełnie nie pasuje do innego opisu sytuacji. Otóż Jerzy Borowczak, jeden z tych młodych stoczniowych WZZ-tow- ców, którzy rozpoczęli strajk, tak wspomina jego początki: I wtedy z tej koparki zobaczyłem, jak od bramy kolejowej biegnie Lechu. Cały zziajany wpadł na koparkę, złapał mikrofon i krzyknął: a mnie pan poznaje? I było już po Gniechu. Mogłem odsapnąć, resztę zajął się już Wałęsa. Rozsmarował tego Gniecha jak masło.Po jednej stronie mamy więc żelaznego Lecha, zdecydowanego na wszystko rewolucjonistę, przygotowywanego od dawna do przewodzenia społecznemu wybuchowi. Po drugiej rozsmarowanego jak masło dyrektora stoczni, którego wytyczne jasno nakazują godzenie się na wszystko. Jak więc zrozumieć wynik tych negocjacji?

Przez dwadzieścia pięć lat Wałęsa opowiada światu o tym, jak nawoływał o przynoszenie kamieni na budowę pomnika dla upamiętnienia ofiar Grudnia 70. Jak więc mógł zapomnieć poruszyć sprawę trzeciego postulatu? A może po prostu nie przeczytał ulotki, którą podobno przygotowywał.

Jeżeli nawet uznać, że nie mógł tej sprawy załatwić, to jak zrozumieć fakt, iż zapomniał o zwolnionej z pracy Annie Walentynowicz? Przecież obrona prześladowanych robotników była absolutnie podstawowym celem działalności WZZ-tów, których według własnych słów miał być filarem i siłą napędową. Zresztą nie mówimy tu o jakimś mało konkretnym przypadku. Chodziło w końcu o jedną z najbardziej aktywnych działaczek Wolnych Związków, wyrzuconą z pracy tuż przed emeryturą za swoją konkretną działalność opozycyjną. Działalność, której nawet mała cząstka nie stała się nigdy udziałem wielkiego wodza.

No cóż, mógł przecież zapomnieć. Zdarza się. W końcu rozmawiając z rozsmarowanym jak masło dyrektorem nie mógł pamiętać o wszystkich nieistotnych szczegółach. Kto chce, niech wierzy Kiedy w sobotę otworzył okno gabinetu dyrektora po to, by oświadczyć, że wygraliśmy strajk, dostaliśmy podwyżkę i możemy iść do domu, stało się dla nas jasne, że sprawdziły się nasze najgorsze obawy.

Niejasne było tylko, kogo dzielny wódz miał na myśli mówiąc `wygraliśmy'. Spotykam się czasami z zupełnie niedorzecznym pytaniem: co by było, gdyby nie było Wałęsy? Pytanie tak bezsensowne, że jakakolwiek próba odpowiadania na nie mija się z celem. Zadaję sobie za to często pytanie, co by było gdyby nie było dwóch odważnych dziewczyn z Ruchu Młodej Polski? Co by było, gdyby nie zamknęły w ostatniej chwili bramy i nie zmusiły modlitwą, tej ostatniej grupy stoczniowców do pozostania. Co by było, gdyby nie było Aliny Pieńkowskiej, której determinacja spowodowała, że pozwolili się oni przekonać, iż nie mogą zostawić innych zakładów. Wielkiego wodza już to nie interesowało.



Ani sam wódz, ani jego kronikarze nie lubią wracać do tego pamiętnego sobotniego dnia. I nic dziwnego. Wałęsa strajk rozbił i natychmiast zniknął.



Powstała bardzo trudna sytuacja. Do stoczni powoli wracali jej pracownicy Przyjeżdżali delegaci innych zakładów. Wszyscy wpadali w pustkę, nie znajdując potrzebnych informacji. Sytuację próbował opanować przybyły w tym momencie Bogdan Borusewicz. Anna Walentynowicz ponownie stanęła na wózku akumulatorowym i przemawiając do rosnącej grupy stoczniowców robiła, co mogła, aby wypełnić powstałą nagle lukę. Po jakimś czasie sytuacja wydała się w miarę opanowana.

W pewnym momencie do Bogdana Borusewicza przyszła grupa stoczniowców. Jeden z młodych ludzi wydawał się nieco zakłopotany. Po chwili wahania powiedział jednak, że ludzie są zdecydowani dalej strajkować. Problem w tym, że, jak się on wyraził: ludzie nie pójdę za labą. Taki obrót spraw był pewnym zaskoczeniem dla wszystkich. Próbując zyskać na czasie wszelkimi możliwymi metodami szukano jednocześnie w pośpiechu nowego lidera.

Potrzebny był robotnik włączony w pracę opozycji, który jednocześnie potrafił znale?ć wspólny język ze strajkującymi stoczniowcami. W WZZ-tach było takich co najmniej kilku. Problem polegał na tym, że prowadzili oni w tym właśnie czasie strajki w swoich zakładach i trzeba było ich dopiero odnale?ć. Sprowadzono między innymi z Przymorza Janka Karandzieja. Potem znaleziono jeszcze kilku innych. Decydowano, kto będzie najlepszym kandydatem.I w tym momencie pojawił się Wałęsa. Borusewicz zażądał więc aby ten naprawił to, co zepsuł i przemawiał do ludzi, aż zapadnie decyzja, kto poprowadzi strajk. Wałęsa zdecydowanie odmówił. Byłem jednym z kilku świadków tej sytuacji. Wódz nie był już w stanie niczym nas zaskoczyć.

Ktoś z obecnych nazwał go agentem.

Wybuchła prawdziwa awantura. Bogdan Borusewicz był tak oburzony zachowaniem Wałęsy, że z trudem panował nad nerwami. Po trwającej dłuższą chwilę kłótni, Bogdan krzycząc przypomniał wodzowi, że to właśnie jego koledzy z WZZ-tów wspierali go w ostatnich kilku latach i że jest im winien przynajmniej tyle. Miał w końcu pomóc uratować strajk, który właśnie rozbił. Wałęsa ponownie odmówił. W tym momencie całemu zajściu przyglądała się już znaczna grupa stoczniowców.

Ludzie nie byli pewni, co się dzieje. Ktoś zaczął wpychać wodza na wózek, a inni zaczęli skandować jego imię. W tej sytuacji nie miał on już żadnego wyboru, jak tylko chwycić mikrofon i zacząć mówić. Krótko po tym stał się ponownie wodzem, a jedyne, co można było zrobić to nie pozwolić mu rozbić strajku po raz drugi. Reszta jest już mniej czy bardziej znaną historią. Nie znaczy to, że obyło się bez incydentów. Byłem świadkiem jeszcze kilku mniejszych czy większych starć z wodzem. Chociażby przy okazji kłopotów ze Stocznią Północną i Remontową, jak również za kulisami pó?niejszych negocjacji.

Dla większości WZZ-towców było już wówczas jasne, że tym razem mamy do czynienia z sytuacją trudną do naprawienia. O tym, jaki był w tamtym momencie stosunek grupy do Wałęsy, najlepiej świadczą dwa znamienne wydarzenia. Niemal natychmiast po zakończeniu strajku do mieszkania przy ulicy Matki Polki we Wrzeszczu zjechała większość działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Spotkanie było oddolną inicjatywą `drugich szeregów' Związków. Sytuacja była wyra?nie napięta od dłuższego już czasu, toteż zabrakło tylko tych, którzy naprawdę nie mogli się tam pojawić. Nie było zaskoczeniem, że nie przyszedł Wałęsa. Wiedział doskonale, że całe to zamieszanie dotyczyło jego osoby.

W wypełnionym po brzegi mieszkaniu wszyscy obecni jednogłośnie zażądali od liderów spowodowania natychmiastowego wycofania się Wałęsy z roli przywódcy tworzącej się Solidarności. Nie ma znaczenia, czy było to zadanie w najmniejszym choćby stopniu realne. Było ono odzwierciedleniem stosunku do Wałęsy tych, którzy znali go wówczas najlepiej. Sytuacja wychodziła już jednak poza WZZ-ty i była dosyć szczególna. Z jednej strony kilkudziesięcioosobowa grupa ludzi znających wodza i jego działania, z drugiej wielomilionowy tłum przekonany, że oto spadł z nieba rewolucjonista wszechczasów. Po trwających do pó?nych godzin nocnych rozmowach doszliśmy wszyscy do wspólnych ustaleń. Stało się oczywiste, że opowiadanie prawdy o Wałęsie może tylko zaszkodzić sprawie.

Wydawało się, że jedyne, co można było zrobić, to znale?ć się na tyle blisko, by nie pozwolić mu zniszczyć tego, co w tym właśnie momencie stawało się realne. Postanowiono więc zawiesić działalność Wolnych Związków i przejść do działania na rzecz powstającej Solidarności.Trzeba pamiętać, że w tamtym momencie Solidarność była tylko nadzieją jednych i fałszywą obietnicą drugich. Nikt trze?wo myślący nie miał wówczas wątpliwości, że jeżeli nawet władze miały dopuścić do jej zaistnienia, to i tak było kwestią czasu pó?niejsze uderzenie w nią. Tym bardziej więc rozsądnym wydawał się argument, aby być jak najbliżej rozwijających się szybko wypadków po to, by jak najlepiej wykorzystać czas chwilowej odwilży

Tak więc porzucaliśmy swoje miejsca pracy, uczelnie i szkoły, by znale?ć się jak najbliżej tamtejszych wydarzeń. Nie znaczy to wcale, że sprawa Wałęsy dla wszystkich była załatwiona do końca. Dla niektórych cała ta sytuacja była trudna do zaakceptowania. Mówimy w końcu o młodych ludziach, którym obce były polityczne rozgrywki, omijanie prawdy i unikanie problemów. Mieliśmy wątpliwości, czy uda się powstrzymywać niszczące działania wodza zważywszy, że jego popularność rosła z dnia na dzień.



Nadzieję dawała myśl o ewentualnych wyborach na przewodniczącego Związku.



Wydawało się niemal oczywiste, że po pierwszej fali emocji ludzie zaczną rozglądać się za kimś bardziej odpowiednim do prowadzenia wielomilionowej organizacji. Nie wzięliśmy pod uwagę, jaka siła już wówczas za nim stała.Tak czy inaczej byli tacy, którym sprawa wodza jeszcze jakiś czas nie dawała spokoju. Dlatego też wkrótce odbyło się spotkanie na Uniwersytecie Gdańskim pod wymownym tytułem WZZ a Solidarność. Spotkanie zorganizował jeden z naszych kolegów i zgromadziło kilkuset słuchaczy. Nie wiadomo, jaki byłby jego przebieg i czym by się zakończyło, gdyby nie interwencja Bogdana Borusewicza, który pojawiając się tam, zamienił je natychmiast w spotkanie typowo wspominkowe. Bogdan cieszył się olbrzymim autorytetem wśród młodszej części grupy. Zaakceptowaliśmy jego decyzję, uznając argument o potrzebie rozładowania sytuacji.

Tak więc przystąpiliśmy do pracy w gdańskim MKZ Międzyzakładowy Komitet Założycielski. W Prezydium znale?li się Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Bogdan Borusewicz, Alina Pieńkowska, Andrzej Kołodziej. Mariusz Muskat formował Komisję Zakładową pracowników Andrzej Butkiewicz i Ania Sosnowska organizowali biuro drukarni. Samą drukarnię tworzyli Sylwester Niezgoda, Kazik Żabczyński i autor tych wspomnień. Niebawem z pomocą przyszli Wojtek Bubella, Tomek Wojdakowski, Piotr Bystrzanowski, Janek Karandziej i kilka innych osób. Wszyscy byli częścią przedsierpniowych WZZ-tów. Taka sytuacja była drzazgą w oku bezpieki.

Nie było wątpliwości, że SB nie pozostanie wobec tego faktu obojętna. Bezpieka przystąpiła do eliminowania wolnozwiązkowców niemal natychmiast. I chociaż nie powinno być dla nas zaskoczeniem, że wykonawcą tego zadania był właśnie Wałęsa, to jednak bezwzględność niektórych posunięć od czasu do czasu zdumiewała. Wódz zaczął od ataku na Andrzeja Gwiazdę. I tu okazało się, że mocno przeliczył swoje siły Nie miał jeszcze tak mocnej pozycji, jak wówczas myślał. Gwiazda był osobą niezwykle popularną w Regionie Gdańskim i mimo rozpowszechnianych przez bezpiekę kłamstw na jego temat okazał się chwilowo nie do ruszenia.

Wałęsa skierował swoje ataki w stronę innych. Na pierwszy ogień poszła więc Anna Walentynowicz. W tym wypadku wódz posłużył się zawsze mu wierną Komisja Zakładową Stoczni Gdańskiej, o której wiadomo dzisiaj, że była w znacznym stopniu spenetrowana przez agentów bezpieki, o czym zresztą mieliśmy się wkrótce przekonać na własnej skórze. Ze szczególną determinacją zaatakował Wałęsa KOR i Bogdana Borusewicza. Ze znanych dzisiaj dokumentów wynika, że podjął się tej misji z wyra?nej inspiracji bezpieki. Wiadomo też dzisiaj, że już wtedy wódz miał precyzyjnie określony cel `wyczyszczenia' MKZ ze wszystkich WZZ-towców.

Należy w tym miejscu zaznaczyć, że Wałęsa nie był już wówczas w swej misji pozostawiony samemu sobie. Bezpieka niemal od początku przydzieliła mu do pomocy Mieczysława Wachowskiego, o którego pojawieniu w MKZ piszę w dalszej części moich wspomnień. Niektóre ataki na opozycjonistów były organizowane i przeprowadzane według książkowego niemal wzorca bezpieki. Typowym dla niej mechanizmem działania było dyskredytowanie wiarygodności osób przez nich eliminowanych, tak by ograniczyć znaczenie ich ewentualnych pó?niejszych wypowiedzi. Po wyrzuceniu Anny Walentynowicz, Wałęsa natychmiast przystąpił do publicznych ataków na nią, określając ją jako niezrównoważoną.

W przypadku Andrzeja Gwiazdy stworzył teorię frakcji Gwiazdy, której celem miało według niego być odebranie mu pozycji przewodniczącego Solidarności. Ujawniane dzisiaj dokumenty świadczą wyra?nie, że bezpieka bez przerwy upewniała Wałęsę w tym prze-konaniu. Nie trzeba było długo czekać, by strach wodza przed jego wyimaginowanym zagrożeniem ze strony Gwiazdy urósł do rozmiarów obsesji. Sama bezpieka od początku była przerażona najmniejszą nawet szansą szefa Związku innego niż Wałęsa. Wódz atakował więc Gwiazdę z zaciekłością maniaka. Za panią Walentynowicz poszli inni.

Po wyrzuceniu szły natychmiastowe ataki na wiarygodność określonych osób. Czasami dochodziło do sytuacji wręcz absurdalnych. Zacietrzewienie było jednak często tak wielkie, że tego nie zauważano. Tak było, na przykład, w przypadku wyrzucenia z Zarządu Regionu Joanny Gwiazdy Oto podczas Walnego Zjazdu delegatów Regionu Wałęsowcy postanowili hurtowo pozbyć się niewygodnych, prezentując całą listą kandydatów. Wywalano jednego po drugim przypisując każdemu po kolei coraz to bardziej idiotyczne zarzuty. Kiedy przyszła kolej na Joannę wnioskodawca z sali tak motywował: Nie neguję że ludzie ze skrzydła Gwiazdy są niewłaściwi Są inteligentni i tworzą zwartą grupę. Jeżeli ktoś wątpi, że inteligencja i tworzenie zwartej grupy były wystarczającym uzasadnieniem wyrzucenia z ZR Solidarności, to odsyłam do Biuletynu Stoczni Gdańskiej nr. 32.

Wkrótce też okazało się, że wódz miał przed sobą jasny i wyra?ny cel. W wywiadzie udzielonym słynnej włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci już na początku 1981 roku, powiedział wprost: Wałęsa będzie musiał sięgnąć po rządy Polską. Dziennikarka była tak tą deklaracją zaskoczona, że kazała ją sobie powtórzyć trzykrotnie. Wałęsa przystąpił do realizacji swego planu według zasady `po trupach do władzy'. Nie miało znaczenia, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej przekonywał Jerzego Surdykowskiego autora Notatek Gdańskich: Nie chcę żadnych funkcji Nie jestem żadnym przewodniczącym, tylko służącym. Służę ludziom, którzy mi zaufali.

Nasz bohater miał już też wyrobione zdanie o swoich rodakach postrzegając nas jako stado krów. Zwierzał się włoskiej dziennikarce: zawsze byłem szefem landy, jak haran przewodnik na czele owiec, jak wół na czele stada krów. Trzeba tego barana, trzeba tego wołu, bo inaczej i krowy pójdą w swoją stronę, jedna tu, druga tam, wszędzie gdzie tylko będzie trochę trawy do jedzenia. A żadna nie obierze właściwej drogi. Dla tych wszystkich krów, które nie zamierzały iść we właściwą stronę stawał się szefem bandy, często nie?le uzbrojonej i przygotowanej.

Wałęsa był niezwykle konsekwentny w wypełnianiu zaleceń bezpieki. Nie tylko pozbywał się tych, których esbecja obawiała się najbardziej, ale też otaczał się podstawianymi przez SB osobami, wprowadzając je w swoje otoczenie wbrew protestom innych, często nawet swoich własnych zwolenników. Tak było na przykład w przypadku niejakiej Celejewskiej. Wałęsa postanowił zatrudnić ją na, jakby nie było, niezwykle ważnym stanowisku szefa kadr. Od pierwszych chwil pojawiły się co do jej kandydatury poważne wątpliwości. Okazało się, że wiele osób znało nieciekawą przeszłość Celejewskiej. W tej sytuacji Komisja Zakładowa MKZ reprezentująca około stu trzydziestu pracowników zaprotestowała przeciwko jej zatrudnieniu. Wałęsa zareagował w sposób całkowicie dla niego typowy.

Wszedł na zebranie pracowników MKZ i stwierdził, że rozwiązuje Komisję Zakładową. Wyzwał przy tym przewodniczącego Komisji Mariusza Muskata. Tego samego, w którego mieszkaniu kilka lat wcześniej zapadała decyzja o założeniu Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W czasach kiedy Wałęsa gdzieś na Stogach planował kolejny wyjazd na ryby...Również Prezydium MKZ nie zgadzało się na przyjęcie Celejewskiej. Nie miało to żadnego znaczenia. Wałęsa nie miał ochoty słuchać. Jeden z członków Prezydium po tym właśnie głosowaniu spytał: Po co to wszystko skoro Wałęsa i tak ją zatrudni? Przykład Celejewskiej wcale nie był odosobniony Wałęsa był informowany w mojej obecności o agenturalnej działalności dwóch innych osób ze swojego środowiska.

Dwukrotnie przez swojego najlepszego przyjaciela Sylwka Niezgodę. Nawet w tych przypadkach nie miało to wpływu na jego decyzje. Twierdzenie, że Wałęsie podstawiano agentów poza jego wiedzą, jest nieporozumieniem. Wódz wiedział o większości agentów ze swego otoczenia i poświęcał wiele wysiłku, aby umacniać ich pozycję. Celejewska odwdzięczyła się wodzowi w pó?niejszej akcji przeciwko drukarni MKZ. W stanie wojennym współpracowała dzielnie z komunistycznym komisarzem `zarządzającym' majątkiem gdańskiej Solidarności. Kiedy pod koniec stanu wojennego odbierałem swoje dokumenty w budynku rozbitego przez komunę Związku, Celejewska podając mi je, zapytała z cynicznym przekąsem: No i co panie Leszku, warto się było dla tej Solidarności tak poświęcać?

Są tacy, którym dzisiaj takie pytanie nie wydaje się całkiem pozbawione sensu. Dla mnie wtedy i w tamtym miejscu miało ono wymiar szczególny. Zwłaszcza, że nie mogłem nie pamiętać, kto tę kobietę i w jaki sposób w tym miejscu zainstalował. Używanie agentów i, nazwijmy to delikatnie, ludzi o raczej nieciekawych charakterach przez Wałęsę, nie ograniczało się oczywiście do MKZ. Podczas Zjazdu Solidarności, wódz owładnięty absolutną już w tym czasie obsesją walki z wszelką prasą niezależną, postanowił nie dopuścić do jej rozpowszechniania wokół hali Oliwii. Ściągnął więc ze stoczni agenta bezpieki, niejakiego Sułkowskiego, którego mianował jednym z szefów bezpieczeństwa Zjazdu. O kontaktach Sułkowskiego z SB mieliśmy już wcześniej sygnały. Dobrał on sobie do pomocy nauczyciela wychowania fizycznego w WSSP w Gdańsku, niejakiego Perskiego, który do swojej współpracy z bezpieką już od lat podchodził w sposób niemal jawny i nie było chyba w trójmiejskim środowisku akademickim osoby, która by tym nie wiedziała. Obaj czuwali więc nad bezpieczeństwem Zjazdu.I żeby nie było wątpliwości, Wałęsa był o ich powiązaniach z SB informowany Sułkowski i jego kolega wywiązywali się ze swego zadania szczególnie sumiennie. Nie pozwolili na rozprowadzanie niezależnych wydawnictw koncentrując swą szczególną uwagę na publikacjach RMP i KOR. W tym samym czasie okolice Oliwii zasypano prowokacyjnymi ulotkami jakiś faszystowskich formacji. Nie zabrakło też esbeckich fałszywek. Sułkowski, podobnie jak Celejewska, wykazał się podczas akcji przeciwko drukarni MKZ.O udziale bezpieki w Zje?dzie Solidarności i wyborze Wałęsy na przewodniczącego szczegółowo pisze Sławomir Cenckiewicz historyk i pracownik gdańskiego IPN w swojej opartej na dokumentach ?ródłowych pracy Oczami bezpieki.

Wystarczy tylko przypomnieć, że z Komisji Krajowej wyeliminowano tam wszystkich niewygodnych włącznie z Gwiazdą, Modzelewskim, Świtoniem, Romaszewskim czy Rozpłochowkim. Bezpieka chwaliła się również wyeliminowaniem dwóch naszych WZZ-towskich kolegów: Janka Karandzieja i Mietka Klamrowskiego. Nie ulega wątpliwości, że tamten Zjazd był wspólnym sukcesem bezpieki i Wałęsy. Mówią o tym wyra?nie coraz częściej publikowane dokumenty bezpieki.

Obserwując działalność Wałęsy w tamtym solidarnościowym okresie nie sposób nie zauważyć, że gdybyśmy zrobili listę wszystkich, których z taką pasją zwalczał i przez długie pó?niej lata obrzucał wyzwiskami, to otrzymalibyśmy spis najbardziej zaangażowanych, przedsierpniowych opozycjonistów Tych samych, którzy mieli przecież uwiarygadniać jego, Wałęsy, rewolucyjną przeszłość. Tymczasem lista ludzi, którymi zaczął się tak szczelnie otaczać dziwnym trafem pokrywa się coraz częściej z esbecką listą płac.

Drukarnia MKZ-tu gdańskiego to osobna historia, której dokładne opowiedzenie wymagałoby napisania zupełnie osobnego tomu. Ograniczę się więc do spraw, które łączą się bezpośrednio z pó?niejszymi wydarzeniami zwanymi sprawę drukarni, a co za tym idzie z osobą Wałęsy.



argument3@wp.pl , 09.06.2008 14:59


http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?p=7283#7283
9 czerwiec 2008

przeslala Elzbieta Gawlas Toronto 

  

Archiwum

Piąta kolumna Papieża Polaka
maj 5, 2003
Artur Łoboda
Podobne fiaska w Egipcie i Palestynie w 1798 oraz w Iraku 2003 Roku Określają Erę Neo-Kolonializmu pod Hasłem Demokracji i Wo
sierpień 29, 2007
Iwo Cyprian Pogonowski
Ran HaCofen i zbrodniczy Ehud Barak
grudzień 27, 2007
Iwo Cyprian Pogonowski
Pyjas ofiarą prowokacji SB wobec Gierka?
czerwiec 27, 2008
interia.pl
Dla kogo jest prawo?
kwiecień 16, 2005
Mirosław Naleziński, Gdynia
64 rocznica Powstania Warszawskiego
sierpień 1, 2008
PAP
Upadek narodu
październik 22, 2003
Andrzej Kumor
Kłamstwo od tronu
lipiec 25, 2003
Andrzej Kumor
Jednostka wszystkim?
październik 20, 2007
Remigiusz Okraska
Kolejna brudna prowokacja Gazety wyborczej :
lipiec 24, 2002
Agnieszka Kublik
Uczcie się czytać między wierszami
kwiecień 19, 2003
Alina
Elegancja Francja
kwiecień 29, 2007
Olaf Swolkień
Sprawa Oddziałów Egzekucyjnych, Likwidacji Ludzi i Stosowania Tortur Przez Służby USA
grudzień 13, 2007
Iwo Cyprian Pogonowski
Edukacyjne wkręcania nosa w imadło
czerwiec 2, 2008
Marek Jastrząb
Kandydatura Henryka Szlajfera na Ambasadora Polski w USA?
maj 3, 2005
Iwo Cyprian Pogonowski
Zabito mala dziewczynke
październik 8, 2004
Manipulacja polityką
czerwiec 9, 2008
przeslala Elzbieta Gawlas Toronto
Niezależne Obchody 25 -tej Rocznicy Strajków na Dolnym Śląsku
sierpień 8, 2005
Dr Leszek Skonka
Poszkodowani pacjenci a pakt stabilizacyjny
luty 5, 2006
Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia
Uważamy za skandal, że polskie władze doprowadzają do poważnego konfliktu z Niemcami i Francją.
marzec 20, 2003
PAP
więcej ->
 
   


Kontakt

Fundacja Promocji Kultury
Copyright © 2002 - 2024 Polskie Niezależne Media